Podobno pewna Francuzka napisała książkę o expatskim życiu.
Czy ciekawą nie wiem, nie czytałam…
Niewątpliwie jest o czym pisać.
Są plusy, pieniądze, benefity, podróże, języki, przygody…
Zmiany kultur, kuchni, krajobrazów… międzynarodowe szkoły, tolerancja,
otwartość dzieci na świat i ludzi…
Zaletom życia na kontrakcie nie ma końca.
Są jednak i minusy.
No matter how flat you make the pancake, it has
always two sides,
jak mówią Amerykanie.
Największym minusem bycia expatem są ciągłe pożegnania. Ledwo
się człowiek osiądzie, rozejrzy i zaprzyjaźni, już trzeba wyjechać.
Lub inni wyjeżdżają.
I, choć na obczyźnie, często trzymamy z tymi, z którymi w
domu niekoniecznie trzymalibyśmy, czasami znajdzie się perełka.
Wtedy, gdy jest time to say good bye, a zawsze przychodzi
zbyt szybko, chce się rzucić w diabły tę wędrówkę i zamieszkać na mazurskiej
wsi forever. Z jednym sklepem, bankiem pocztowym w okienku i punktem aptecznym.
To przyjaciele i znajomi zastępują expatom rodzinę, z nimi
spędzamy święta, gdy do domu daleko, oni pocieszają w trudnej chwili i cieszą się
pierwszymi krokami naszych dzieci.
Niestety nie czekają na nas w domu, jak przyjaciele z dzieciństwa. Przy
wyjazdach często żegnamy się na zawsze. Szczególnie, gdy są obcokrajowcami.
Nie lubię pożegnań. Za dużo ich było w moim życiu. Szczególnie
o to jedno w 2007!
Dzieci rosną i cierpią, gdy muszą zostawić szkołę, panią
i przyjaciółkę z ławki. Lub, gdy ich jedyna bratnia dusza, rusza po raz kolejny
w świat.
Serce mi pęka, patrząc na łzy Z, tym bardziej, że obie tracimy
przyjaciółki.
Na szczęście nie na zawsze.
I tego się trzymajmy w tych smutnych dla nas dniach!
Maju, to rzeczywiscie boli.
OdpowiedzUsuńFajne za to bywaja powitania z przyjaciolmi, ktorych sie dlugo nie widzialo:)
A za te pozegnania,my rodzice obrywamy po uszach-do dzis.
Też się obawiam wpływu takiego życia na dzieci....
Usuń