Nie można pisać o Rumunii nie mierząc się
z tematem wszechobecnej biedy. Nie da się jej tu uniknąć, nie ma gdzie odwrócić
wzroku. Jest boleśnie widoczna.
Niestety…
Bieda, szokująca nawet osobę wychowaną w
stanie wojennym. Bieda, na pograniczu głodu. Nie tylko tysięcy wałęsających się
psów. Bieda, przez duże B, nie ta
telewizyjna, wykrzykiwana ustami polskich polityków, nie ta, majstrowa, śpiewana przy
bieszczadzkich ogniskach. Ta prawdziwa BIEDA.
W moim odczuciu, panująca tu od zawsze.
Czyli, zgodnie z trendami pokolania X, odkąd istnieję ja.
Kiedyś, moja, pisząca chyba hasła
reklamowe dla Nike, że Sky is the Limit
i Pierwszemu Afro Amerykańskiemu, że Yes
We Can, mama, wzięła mnie z bratem
na wakacje maluchem (!) z przyczepą (!!) do Turcji. Z 3 dniowej podróży
zapamiętałam jedynie Rumunię, a raczej, goniące nas dzieci proszące o coś do
jedzenia.
I, niestety, wiele się w tej kwestii nie
zmieniło.
Gdy już wyjdzie się poza granicę,
wybudowanej w charakterystycznym stylu Romanian lux, dzielnicy Herastrau,
lepiej mieć twardą skórę, krótki wzrok lub gruby portfel.
Cygańskie dzieci pracują na ulicach od
urodzenia. Początkowo na rękach mamy, otumanione czymś zapewne, bo nie
zachowujące się w ogóle, jak dzidziusie zachowywać się powinny. A gdy chodzą już
samodzielnie - koniec laby, zaczynają pracę na pełen etat. Całe dnie na nogach, na parkingach,
targach, schodach do metra, przejściach dla pieszych, światłach ulicznych
między autami, w pogoni za parę lejów.
Mądre głowy grzmią : Nie dawać!
Ja rozumiem, że to demoralizuje, ale... proszę mnie zrozumieć, I’m new in town.
Prosi dziecko, nie umiem nie dać. A potem nie zastanawiać się przy kolacji, co je
czeka gdy przyniesie za mało. I tak myślę o tym, gdy Duża twierdzi, że rumuńska Sucha Krakowska jest be i prosi, czy może nie jeść. Nie mogę własnych dzieci karać za rumuńską biedę, lecz przynajmniej odkąd mieszkamy w Rumunii, egzekwujemy zasadę ZERO tolerancji dla
grymaszenia przy stole. Się je i się nie dyskutuje. Duża prosi więc grzecznie
czy mogę już czegoś nie serwować. Dobre i to na naszym poletku sukcesów wychowawczych.
I, to niepokojące przeświadczenie, że dany
pieniądz nie idzie na potrzeby zarabiającego brzdąca…
Całe szczęście, że Rumuni prowadzą inwestycje
budowlane na szeroką skalę, bez stosownych pozwoleń. Widocznie czasami nawet łapówka nie pomoże i wokół pełno takich,
no jak to się mówiło… Apartamentowców…
lub tych, no…. Kondominiów.
Stoi to latami, niewykończone i służy
Cyganom właśnie. Coś wstawią, coś zamurują, coś wniosą, wyniosą i jest! Żyją
przy Herastrau. Park blisko, piechotką do pracy, budynek nie zniszczony. Czyli
wychodzi na to, że Cygan urządził się świetnie… W realu wygląda to strasznie.
Rumun uodpornił się na cygańską biedę,
drażni go, że świat nie widzi, że Rumun to Rumun, a Cygan to Cygan.
A Rumun przecież kocha luksus, mydło i mówi świetnie językami. Nie ma współczucia dla Cyganów.
Bo co naprawdę może zrobić? Niejeden zęby zjadł na kwestii
cygańskiej. Może dać, jak ja, tylko po co…?
Mija więc brudne, proszące dziecko, patrząc w drugą stronę. Nauczył się nie widzieć.
Może
dlatego większość aut w Herastrau ma przyciemniane szyby.
P.S. Z podróży do Turcji zapamiętałam też
Kosowo, nie mogłam zrozumieć, że nie
wolno było chodzić po obu stronach ulicy, tylko wybrać, po czyjej stronie chce
się być… i, że przez te parę tysięcy kilometrów wyprzedziliśmy 1 (jedno) auto! Taką
wzbudziło to radość na tylnym siedzeniu, że szyba boczna poleciała i od
Jugosławii jechaliśmy z plastikiem zabezpieczonym zardzewiała szyną w miejscu
okna. Siedzieliśmy już grzecznie.